literature

Rozdzial 1

Deviation Actions

miaconstantine's avatar
Published:
125 Views

Literature Text

                W pewnym momencie coś znów przeleciało nad jej głową. Przestraszona delikatnego powiewu wiatru natychmiastowo schyliła się i zginając nogi w kolanach obróciła się kilka razy, by dokładnie dojrzeć to, co działo się dookoła. Nic jednak nadzwyczajnego nie zauważyła. Miała jednak wrażenie, że ktoś za nią idzie. Że ktoś ją śledzi. Idąc na przed siebie, co jakiś czas zerkała przez ramię, by w końcu nakryć owego delikwenta. W końcu znudzona obolałą szyją przekręciła głową dookoła, nasłuchując się przy tym dość głośnego strzelania swoich kości. Za to tym razem dużo wyraźniej przypatrzyła się gałęziom drzew. Zauważyła tam coś na prawdę niepokojącego. Zdezorientowana na wszelki wypadek przetarła piąstkami
oczy, by nie dopuścić do siebie faktu, że na drzewie siedzi coś w rodzaju małpy. Dziwaczne stworzenie miało jednak dużo dłuższy i postrzępiony na końcu ogon. Wyglądał on jak pędzel zamoczony w pomarańczowej farbie. Oczy zwierzęcia były duże i wyłupiaste. Spoglądał na Leyn do góry nogami, ponieważ swoimi
ostrymi pazurami przyczepiony był do spodu gałęzi, która sprawiała wrażenie, że zaraz się zarwie.
- Czy ty... Istniejesz? - rzuciła niepewnie ognistowłosa.
Po chwili jednak palnęła się w ręką czoło, jednocześnie karcąc się w myślach. Bo jak mogła pomyśleć, że zwierzę to potrafi mówić.
- Zależy co rozumiesz przez słowo "istnienie"...
- Co?! - krzyknęła zdezorientowana.
Całkowicie zbita z tropu klęła na siebie jak tylko się dało. Dlaczego zaczęła rozmowę z przeklętym stworzeniem. W końcu takie zwierzę musiało być przeklęte, skoro potrafiło mówić.
- Zależy co rozum...
- Nie! - krzyknęła znów, nie potrafiąc opanować swojego zdziwienia. - Ty gadasz?!
Zwierzę cicho westchnęł0, wypuszczając ze swojego uroczego pyska masę powietrza. W pewnym momencie zaczęło machać ogonem, który później oplotło o gałąź. Zaś poluźniło ścisk gałęzi, a w końcu całkowicie ją puściło. Leyn natychmiastowo ustawiła się pod nim, ponieważ myślała, że spadnie.
Zwierzę natomiast rozhuśtało się jeszcze mocniej, by później (z uprzednim podwójnym saltem) wbić swoje pazury w konar drzewa. Leyn musiała przyznać, że stworzenie poruszało się z wielką gracją. Jednak w pewnym momencie otrząsnęła się z szoku i zapytała:
- Gdzie ja właściwie jestem?
- Jestem Feliks. - rzucił zwierzak.
- Nie odpowiedziałeś na moje pytanie... Feliksie. - zauważyła.
Stworzenie kilka razy machnęło ogonem, po czym wylądowało na ziemi.
- Jestem Futrupem.
- Ale...
- Znajdujesz się w północnej części kontynentu Luthienthen. Pasuje?
Feliks stanął na dwóch łapach, po czym zaczął iść w swoją stronę. Leyn niesamowicie zdziwiona jego zachowaniem, a raczej jego zdolnościami wszelakiego poruszania się, zastygła w miejscu.
Zwierzę - co prawda chwiejąc się - ruszyło w głąb lasu. Kołysało się z boku na bok, co także wyglądało bardzo zabawnie.
                      W pewnym momencie dziwaczne zwierze całkowicie zniknęło z jej pola widzenia. Leyn przez jakiś czas stała w miejscu, nadal nie potrafiąc dojść do siebie. Później nawet zdołała zauważyć, że las staje się coraz rzadszy, że trawa wysycha... Staje się żółta, pomarańczowa. Z opowiadań bajarzy wiedziała, że na północnej części kontynentu znajdowały się pustynie. I o ile te opowiadania były prawdziwe (a po bajarzach można się wiele spodziewać), znajdowały
się tam tylko i wyłącznie pustynie. Nie było żadnych lasów. Przede wszystkim nie było tam żadnych dziwnych stworzeń, takie jak Futrup. Leyn westchnęła głośno, gdy wciągnęła suche powietrze. Teraz w ustach czuła malutkie ziarenka piasku. W pewnym momencie zrobiło się na prawdę gorąco. Ognistowłosa nie miała nawet ochoty odwrócić się, by zobaczyć co działo się w tym czasie z lasem. Dziwnym trafem drzewa zaczęły znikać. Każdy krok dziewczyny sprawiał, że las stawał się coraz bardziej przeźroczysty. W pewnym momencie nie zostało po nim nic, a
Leyn stanęła na gorącym piasku.
- Ona wylazła samtąd. - usłyszała nagle.
Powoli podniosła do góry głowę. Miała już dość tych wszystkich przygód. Tym bardziej wykończył ją Feliks - przeklęte stworzenie, które nie zawahało się jej wystraszyć. Dodatkowo na jej samopoczuciu odbijał się fakt, że może nie wrócić do domu, że dom może w ogóle już nie istnieć, że jej rodzice mogli zostać zamordowani przez Morrindów.
- Na Bogów. - wycedziła przez zaciśnięte zęby.
Przed sobą zobaczyła co najmniej siedem koni osiodłanych przez siedmiu mężczyzn. Każdy z nich miał na swojej twarzy jasną maskę, która najprawdopodobniej miała osłaniać go przed piaskiem. W pierwszej chwili Leyn pomyślała, że to ci okrutni Morrindowie, później jednak zdała sobie sprawę z tego, że północną część kontynentu na pewno spróbują zdobyć jako ostatnią, ponieważ jej władca jest najsilniejszy. Postanowiła się w miarę uspokoić. W miarę, na ile to będzie możliwe. I o ile to będzie możliwe. Przyszło jej do głowy, że mogą to być
Pustynni. Tak przynajmniej nazywali ich mieszkańcy wioski, w której się urodziła.
Jeden z mężczyzn spiął konia, odwrócił się i pogalopował w swoją stronę.
- Kim że jesteś? - usłyszała dziewczyna.
Gruby bas zadudnił w jej uszach.
- Nazywam się Leyn. - powoli przełknęła ślinę. - Lud Morrindów spalił moją wioskę. Nie wiem jakim cudem się tutaj znalazłam. I chciałam...
- Czemuś więc wylazła z oazy?
- Co?
- No czemuś samtąd... - wskazał palcem na obraz z jej plecami. - Wylazła?
Dziewczyna natychmiast się odwróciła. Przestraszona jęknęła, gdy zauważyła, że nie było tam żadnego lasu. Jakim cudem on zniknął? Pomyślała, zwilżając wyschnięte usta. Widziała samą pustynię. Nic więcej. Pustynia, piasek, słońce.
- Nie wiem. - jęknęła.
- Mów że głośniej. - skarcił ją nieznajomy.
- Nie wiem!
W pewnym momencie dotarło do nich dwóch jeźdźców. Jeden, to ten, który wcześniej odjechał.
- Nie było dowódcy, także więc wziąłem Młodego. - powiedział do mężczyzny, który
próbował właśnie wydobyć jakiekolwiek informacje od ognistowłosej. Tak zwany Młody natychmiastowo wbił wzrok w nieznajomą. Pierwszy raz w życiu widział taki kolor włosów. W jego kraju naturalnym kolorem włosów był blond - ponieważ słońce rozjaśnia włosy do takiego stopnia, że wyglądają jak złote, lub brąz - taki kolor włosów mieli synowie dowódców, by można było bardzo szybko odróżnić ich od pozostałych Pustynnych.
- O co chodzi? - zapytał Młody, spinając konia. - I bądźcie łaskawi nie mówić mi Młody. Jestem synem dowódcy. Za to możecie być ukarani.
- Ona wylazła z oazy. - wydukał jeden z mężczyzn.
- Dajcie kogoś bardziej rozmownego. - westchnął Młody.
Wszyscy jednocześnie wskazali na Leyn. Dziewczyna wzruszyła jedynie ramionami i burknęła coś pod nosem. Syn dowódcy jednak nakłonił ją, by wszystko opowiedziała od początku. Nie miał ochoty słuchać bełkotów swoich podwładnych, którzy uważali go za przyjaciela - a którym jednak de facto był, co bardzo mu przeszkadzało w wykonywaniu obowiązków.
- Moja wioska została spalona prze Morrindów. - zaczęła dziewczyna. Uprzednio jednak wierzchem dłoni przetarła spocone czoło, czego skutkiem była propozycja syna dowódcy, by wraz z nim i jego żołnierzami wybrała się do ich miasta. Na co Leyn wyraziła zgodę, ponieważ wolała wałęsać się w tłumie ludzi, niż ślęczeć na środku pustyni podczas takiego upału. Z siadaniem na konia nie miała
najmniejszego problemu, ponieważ w jej wiosce każda dziewczyna musiała umieć jeździć konno. Było to odgórnie nakazane. Mocno złapała syna dowódcy w pasie, by nie spaść z konia. - Obudziłam się w lesie. Nie wiedziałam, gdzie się znajdowałam... Ale słyszałam jakieś krzyki. Postanowiłam  pójść w ich stronę. - urwała na chwilę, by przełknąć ślinę. - To wy krzyczeliście? - na co nie uzyskała odpowiedzi. - Zobaczyłam jakieś dziwne zwierzę. To coś kazało siebie nazywać Feliksem. Potem zaczęłam iść dalej, w stronę krzyków, które słyszałam wcześniej. No i... Tak się tutaj znalazłam.
                      Bunglair było o wiele piękniejsze, niż w opowieściach bajarzy. Za każdym razem Leyn wyobrażała sobie to miasto, jako skupisko małych, białych domków. Gdzie było sucho i pusto, jednak na swój sposób pięknie. Domy mieszkańców na prawdę były małe. Nad nimi jednak górowała ogromna budowla, która zapierała dech w piersiach. Piękna, pomyślała Leyn, wychylając się nieco w
prawą stronę, by sylwetka Młodego nie zasłaniała jej widoku. Budynek był bardzo wysoki, brązowy. Miał on kilkanaście aż wież. Sprawiał wrażenie ściany, osłaniającej malutkie miasteczko przed burzami piaskowymi.
- Co to za budynek? - zapytała w końcu Leyn.
- Brey. Zamek wykuty w jedynej skale znajdującej się na tej pustyni. - odparł mężczyzna.
- Musiała być ogromna. - rzuciła zafascynowana dziewczyna.
- Owszem.
W końcu Leyn westchnęła ciężko, przypominając sobie o wiadomości, którą chciała przekazać zagrożonym ludom. Znów przed oczami miała panoramę płonącej wioski. Złe wspomnienia musiały powrócić. Nie było innego wyjścia.
- Muszę was ostrzec przed Morrindami.
Młody zatrzymał konia. Z gracją zsunął się z konia, poprawił na sobie długi, jasny płaszcz i pomógł zejść Leyn. Dziewczyna jednak niezdarnie zeskoczyła na ziemię, czego syn generała kompletnie się nie spodziewał. Został przy tym poczęstowany mocnym uderzeniem z łokcia, czego Leyn za żadne skarby nie chciała.
- O matko! Przepraszam! - krzyknęła, natychmiastowo przykładając dłonie do swoich ust. Po chwili spuściła głowę w dół.
Mężczyzna jedynie skinął głową i powiedział jej, że jego służki zaprowadzą ją do pokoju, w którym będzie mogła odpocząć.
                       

                                                                 ***

                                                              tragedia.
...
© 2009 - 2024 miaconstantine
Comments0
Join the community to add your comment. Already a deviant? Log In